Witaj Skaza! Na początek standardowe nasze pytanie. Pamiętasz kiedy pierwszy raz trafiłeś do młyna?
– Pierwsze kroki na stadionie stawiałem ze swoim ojcem w wieku siedmiu lat, ale wówczas na Stomilu nie było żadnego zorganizowanego dopingu. W 1988 roku wraz z grupką kolegów trafiłem do młyna. Wówczas młynek na Stomilu stanowiło około 50 osób. Było kilka flag, kilka szalików zrobionych z włóczki na drutach przez babcie lub mamy (śmiech – red.).

Z jakiej dzielnicy pochodzisz? Czy na przełomie lat 80/90 na twoim osiedlu było wielu kibiców?
– Moja dzielnica to Kormoran. W tamtym czasie w młynie zasiadali głównie chłopacy z Nagórek, Zatorza, Pojezierza, Pieczewa, Jarot, dwie osoby z Nikielkowa (nasz pierwszy FC – red.) oraz spora grupa z Kormorana. Liczba fanatyków z mojego osiedla wahała się od piętnastu do dwudziestu osób. Zapomniałbym. Było jeszcze kilka osób z Kolonii Mazurskiej.

Które dzielnice prezentowały się najkonkretniej jeśli chodzi o liczby w młynie, pytamy o początki ruchu kibicowskiego na Stomilu?
– Najwięcej było kibiców z Nagórek, nasza ekipa była druga, sporo z Zatorza a reszta to pojedyncze osoby.

Mówiliśmy już o pierwszym meczu w Olsztynie, a pamiętasz też swój pierwszy wyjazd?
– Wrócę jeszcze do pierwszego meczu w Olsztynie. To tak jak mówiłem na początku to był to rok 1988, ale z kim grał Stomil to nie pamiętam. Byliśmy wtedy w III lidze i szło nam średnio. Mimo to na mecze przychodziło 2500-3000 ludzi, więc jak na tamten okres to całkiem nieźle. Pierwszy swój wyjazd zaliczyłem dopiero po awansie do II ligi i był to wyjazd na Lechię Gdańsk. Wybrało się nas wtedy siedemnaście osób. Lechia spadła wtedy z I ligi. Pamiętam kibiców z Gdańska u nas w Olsztynie, było ich około pięciuset, dobrze zorganizowanych. Mieli ze sobą flagi, szaliki, do tego dobry doping. To był szok! Dlatego zdecydowaliśmy się na wyjazd do nich i dobrze, że żyjemy! Wtedy na wyjazdy jeździło się zupełnie inaczej. Żadnej obstawy, za to w pociągu pijaństwo! Ktoś miał bilet, ktoś nie miał. Trzeba było się dogadać z kanarem, a raczej go przekupić. Z tym zazwyczaj nie było problemu. Wracając do wyjazdu to wysiedliśmy na głównym w Gdańsku z okrzykiem na ustach, a tam ze sto osób z Lechii czeka na pociąg do Wrzeszcza, aby udać się na mecz. My w szoku, ale bez cykora, ponieważ byliśmy pijani jak nie wiem co. Oni żadnej reakcji! Milicja lub wtedy już policja zgarnęła nas na komisariat, przeszukali i puścili wolno. Powiedzieli tylko jak mamy dojechać na stadion. W tych czasach chyba nie do pomyślenia. Podjechaliśmy na stadion i podchodzimy pod kasy, gdzie sami goście w biało-zielonych szalikach. Stanęliśmy w kolejce, kupiliśmy bilety i weszliśmy na stadion, gdzie wskazano nam miejsce dla kibiców gości. Zaczęliśmy jechać na Lechię i Śląsk. No i zaczęliśmy też trzeźwieć. Wtedy zobaczyliśmy po drugiej stronie około tysiąc osób w młynie Lechii. Ja pierd***! Strach zajrzał wtedy w oczy! Ekipa ok. dwustu, może i trzystu osób zaczęła próbować się do nas dostać, ale milicja otoczyła nas podwójnym kordonem i zaczęły się przepychanki. Powiem tak: byliśmy mocno spanikowani. Później piłkarze zabrali nas do autokaru, a kibole Lechii wybili jedną szybę. Powrót do domu na całe szczęście z piłkarzami. Taki był mój pierwszy wyjazd. Dobra impreza, dużo wrażeń i zabawy.

Zapadła Ci w pamięci jakaś grubsza awantura podczas wojaży za Stomilem po całej Polsce? Zdradzisz czytelnikom naszego serwisu jakieś szczegóły?
– W sumie takich spotkań było trochę, ale najbardziej w pamięci mi zapadł atak Legii w Legionowie oraz Widzewa w Zgierzu. Działo się! Z takich mocniejszych akcji już nie w trasie, pamiętam wyjazd na Radomiak w II lidze, tuż przed awansem do pierwszej ligi. Byliśmy tam w 25 osób dość silnej ekipy. Jak zwykle bez obstawy podeszliśmy w kierunku stadionu. Radomiaka sponsorował wtedy Polsat i mieli wielkie nadzieje na awans do elity, więc był to mecz na szczycie. Podchodzimy pod kasy, a tam wielki tłum ludzi i gość z mikrofonem, który coś tam reklamował, kierował ludzi do wejść i jakieś tam sprawy organizacyjne. Jeden z naszych zabrał mu mikrofon i zaczął krzyczeć „Sylwek Czereszewski!” kilkanaście razy. Jego głos był słyszalny na całym obiekcie, a właśnie wtedy Stomilek był na rozgrzewce. Pytaliśmy się później Sylwka czy słyszał nas i mówił, że oczywiście. Cały stadion słyszał, a on był w szoku (śmiech – red.). Weszliśmy na stadion, ale od strony młyna Radomiaka i od razu kilka osób od nas wjechało w nich. Było ich czterystu, może i pięciuset i się rozbiegli na wszystkie strony. Po kilku sekundach zobaczyli ilu nas jest i zaatakowali nas. Chyba nawet straciliśmy wtedy szalik. Policja szybko nas zabrała na drugą stronę i otoczyła silnym kordonem. To był zabawny wyjazd, głównie ta akcja z mikrofonem. Zapadł mi jeszcze w pamięci wyjazd do Łodzi na Widzew. Straciliśmy wtedy wszystkie flagi jakie mieliśmy tego dnia, ale skroiliśmy też trzy szale Widzewa po bitwie w tramwaju. Do Łodzi dojechaliśmy kilkoma grupami różnymi pociągami. Spotkaliśmy się na dworcu, ale nie pamiętam już którym. Podjechaliśmy tramwajem na stadion, w którym była krótka akcja z Widzewem i zdobyliśmy te 3 szale. Wysiadamy z tramwaju, a tu Petrochemia w sile może z dwudziestu osób (w tamtych latach Petra była zbratana z Widzewem). Od razu ich zaatakowaliśmy, ale uciekli… Po dwóch minutach wrócili z Widzewem w sile ponad stu osób. Nas było 25 i niestety trzeba było się ewakuować. Skroili nam niestety wtedy flagi (4 lub 5), a my się schroniliśmy na pobliskim basenie. Było wtedy zajebiste lato, więc uciekamy, wbiegamy na ten basen, zamykamy wrota, a tu na basenie full i do tego my wszyscy w szalikach. Trochę konsternacja, ale zaraz zjawiły się psy i przez megafon prosili nas o wyjście. No to wyszliśmy i zawieźli nas na stadion. Zamiast naszych flag na płocie zawisły te trzy szale RTSu. Widzew wysłał do nas gościa w koszulce Vadera (śmiech – red.). Jakaś podpucha, zaproponował nam, że oddadzą nam wszystkie flagi za te trzy skrojone  szale. Nie zgodziliśmy się. Tak pamiętam swoje dość zjawiskowe wyjazdy, było ich sporo, ale te utkwiły mi chyba  najbardziej w pamięci.

– Próbowałeś kiedyś policzyć swoje wyjazdy? Możesz nam zdradzić ile ich zaliczyłeś?
Kiedyś liczyło się wyjazdy, ale straciłem rachubę. Po prostu nie pamiętam, ale myślę, że jest ich około 50 na Stomil, a do tego jeszcze mecze reprezentacji oraz przyjaciół (Lech Poznań, AZS Częstochowa/CKM Włókniarz – AZS i CKM to byli wtedy Ci sami ludzie i ta sama ekipa). No nie wiem ile tak naprawdę tego było.

Czy teraz będąc w Polsce odwiedzasz olsztyński stadion? Jeśli tak to wybierasz wtedy raczej trybunę krytą czy Łuk Biało-Niebieski?
– Jak odwiedzam Polskę i Olsztyn to staram się trafić na jakiś mecz. Ostatni raz byłem na spotkaniu z Resovią w II lidze. Najczęściej chodzę na mecze ze znajomymi, a oni wybierają raczej krytą. Nie mam już tak wielu znajomych w młynie, pokolenia się wymieniły, ale ważne jest, że młyn nie zaniknie już nigdy na Stomilu. Tradycja trwa!

W latach 90-tych wydałeś kilka numerów zina Football Front. Mógłbyś trochę opowiedzieć o tym wydawnictwie?
– Jeśli chodzi o zina Football Front to nie było to moje pierwsze wydawnictwo w tamtym czasie. Wraz z kolegą wydawaliśmy również skinzina „Warmiak”, którego ukazało się piętnaście numerów. Zin dotyczył sceny skinhead’s w Polsce, muzyki, polityki oraz wydawnictw. Natomiast „Football Front” powstał symbolicznie i ukazały się raptem dwa numery. Zin dotyczył polskiej sceny kibicowskiej, ukazywał opisy młynów, wyjazdów, zdjęcia kibiców. W tamtym czasie nie było internetu, więc źródłem wszystkiego była korespondencja listowna. Nawiązywało się kontakty poprzez inne ziny, których wówczas ukazywało się kilkanaście w Polsce. Z tych lepszych należy na pewno wyróżnić „Szalikowcy” z Bydgoszczy. Zbierało się zdjęcia i opisy od różnych kolesi z całej Polski i publikowało. Oczywiście jak to zin, był powielany na ksero, więc jakość pozostawiała wiele do życzenia. Za to szata graficzna nadrabiała, fajne pomysły na grafiki czy rysunki itd. Mogę również wspomnieć, że pomagałem w składaniu pierwszych numerów zina „Stadion”.

Z pewnością pamiętasz pierwsze szale czy flagi. Zaprojektowałeś pierwszy szal Denaturat Boys. Robiłeś własnoręcznie też jakieś flagi Stomilu?
– Jeśli chodzi o pierwsze szale to tak jak wspomniałem wcześniej były one robione na drutach przez nasze mamy lub babcie. Pierwsze flagi były robione w stu procentach ręcznie. Najczęściej były to prześcieradła, które się farbowało barwinkami zakupionymi w sklepie chemicznym na Warszawskiej, który już nie istnieje. Było to jedyne miejsce w Olsztynie gdzie można było kupić barwinki do tkanin. Robiliśmy sporą ilość flag, większość nie miała szans przetrwać. Pamiętam taką jedną flagę „Stomil Olsztyn Miażdży Rywala”, wisiała później na meczach AZS Częstochowa (mieliśmy z nimi bardzo dobre kontakty). Razem z załogą z Kormoranu udało nam się zrobić największą flagę Stomilu w tamtym czasie. Zwinęliśmy ją podczas wizyty Jana Pawła II w Olsztynie, bo jak wiadomo barwy kościoła katolickiego odpowiadają barwom naszego klubu, więc poszliśmy na tzw. łowy. Przyniosło to w efekcie przywłaszczenie flagi biało-niebieskiej, wielkości sektora na Stomilu (śmiech – red.). Później chłopaki wykorzystali tę flagę do wyprodukowania mniejszych flag. Jeśli chodzi o szalik Denaturat Boys to tak właśnie było. Zaprojektowałem ten szalik własnoręcznie, było to w tym samym czasie kiedy postanowiliśmy założyć DB. Zanieśliśmy projekt do gościa, który miał stoisko w Uranii z szalikami. Wyprodukował on tylko 25 szali, które odkupiliśmy od niego. Były to specjalne szaliki dla specjalnych ludzi! Można dodać, że późniejsze produkcje troszkę różniły się od oryginału, ponieważ były większe. Posiadam w swojej kolekcji ten szal i znam parę osób, które również go posiadają. Ten szal to historia, bo tak naprawdę był to pierwszy szal na Stomilu, który był szalem chuligańskim.

Jeden ze starszych kibiców powiedział mi, że miałeś dobre kontakty z kibicami Lecha Poznań. Jak wspominasz okres zgody z Pyrusami?
– Okres zgody z kibicami Lecha Poznań rozpoczął się od naszych wizyt na meczach koszykówki Lecha w Lidze Europy. Później odwiedziliśmy ich na meczach pucharowych, m.in. z Panatinaikosem Ateny, Olympique Marsylia, jak również wspomagaliśmy Lecha na meczach z Legią w Warszawie. Zawsze byliśmy dobrze przyjmowani, żarcie, picie, knajpy… Nasza flaga zawsze wisiała na płocie, na meczach wznoszono także okrzyki „Stomil Olsztyn!”. Niestety nie polubiliśmy się z Polonią Bytom na jednym z meczów pucharowych Lecha. Było nas wtedy dwudziestu silnej ekipy i na dworcu w Poznaniu stłukliśmy ich, a oni poskarżyli się Lechowi. Tak zakończyła się nasza zgoda z nimi. Wybrali przegranych, bo długo z nimi trzymali. Taka to był historia z Pyrami…

Jak dawniej nawiązywano kontakty między ekipami? Teraz jest internet, telefony komórkowe, czyli duże ułatwienia. W latach 90 pozostawała Wam tylko korespondencja. Możesz nam to trochę opisać?
– Pozostawała nam tylko korespondencja lub telefon stacjonarny. Zdobywało się na wyjazdach rożnego typu ziny, gdzie były adresy do korespondencji. Wysyłało się swoje fotki z meczów, opisy wyjazdów itd. W zamian otrzymywało się również informacje czy zdjęcia. Tak to działało i w sumie miało ręce i nogi. Poczta Polska robiła biznes na nas! (śmiech – red.). Raz w trakcie załatwiania pierwszych koszulek kibicowskich Stomilu, Denaturat Boys z buldogiem, zadzwoniliśmy do kibiców Legii, którzy się tym zajmowali, umówili się z nami w Warszawie, pojechaliśmy, daliśmy projekt i co dziwne ugościli nas! Na meczu Legia – Stomil podali przez płot pierwszą koszulkę i zapytali czy jest dobrze wykonana. Oczywiście byliśmy zadowoleni i w następnym tygodniu odebraliśmy nasze koszulki. Znów suto zakrapiana impreza (śmiech – red.)! Tak to było – w jednym tygodniu atakowali nas w Legionowie, a tydzień później piliśmy z nimi wódkę załatwiając jednocześnie interes. To było ciekawe doświadczenie (śmiech – red.)!

Wiemy, że jesteś na emigracji. Mógłbyś nam zdradzić gdzie aktualnie przebywasz? Chodzisz tam na mecze piłki nożnej?
– Mieszkam na wyspie Jersey na Kanale La Manche. To taka normandzka wysepka z mocnym akcentem niepodległościowym. Tutaj nie ma ligi, jest tylko regionalna. Dużo podróżuje po świecie i tam gdzie jestem zawsze staram się uderzyć na meczyk. Udało mi się być na meczach Evertonu, Liverpoolu, Boltonu, Wigan, Luton, FC Barcelona, Espanyol, Real Madryt, Ajax, Twente Enschede, Olimpique Lyon, Stade Rennes i paru innych. Staram się zawsze na wakacjach zaliczyć mecz piłki nożnej i coś zobaczyć co mnie naprawdę interesuje.

Na koniec kilka słów od Ciebie, starego Stomilowca do młodszego pokolenia fanatyków Stomilu. Co byś chciał im powiedzieć?
– Na koniec chciałbym serdecznie pozdrowić wszystkich braci po szalu ,a jednocześnie podziękować za to, że młodzi ludzie jednak docenili nasz trud i zmagania kontynuując to co my zaczęliśmy. Mam nadzieje, że styl kibicowski w Olsztynie zaistniał już na stałe i będzie z pokolenia na pokolenie rozwijał się bez względu na to jakie wyniki będzie osiągała drużyna Stomilu. Kibicowanie to nie moda, to styl na życie. Więc życzę wszystkim, aby wytrwali! SPW!

Wielkie dzięki za ten wywiad! Do zobaczenia na Stomilu!