W ostatnim czasie coraz częściej spotykamy w mediach informację o konflikcie kibiców bydgoskiego Zawiszy z właścicielem klubu Radosławem Osuchem. Tekst ten, ma na celu jedynie pokazanie, z jakimi trudnościami może się spotkać kibol każdego klubu w Polsce. Bo przecież przykład wrogiego nam klubu nie jest pierwszym. Patrząc na nastroje panujące w mediach oraz środowisku piłkarskim można stwierdzić z dużą pewnością, że jeszcze niejednemu fanatykowi przyjdzie walczyć o swój klub przeciwko wypchanemu portfelowi właściciela lub sponsora.

Zacznijmy jednak od pierwszego, najbardziej znanego konfliktu. ITI kontra kibice warszawskiej Legii. Gdy spółka przewodzona przez Jana Wejcherta i Mariusza Waltera, w 2004 roku zakupiła zadłużony stołeczny klub, kibice przyjęli tę wiadomość z radością. Nikt nie przypuszczał, że czeka ich najcięższa dekada kibicowskiego życia i to nie koniecznie uprzykrzanego przez policję i inne państwowe aparaty, a przez własny klub. Nie będę opisywał tutaj całego konfliktu, gdyż nie jestem całkowicie kompetentny. Spójrzmy jednak, jak kibicowsko i piłkarsko rozwinęła się Legia, po podpisaniu porozumienia i powrocie na trybuny, tym razem już na nowy stadion. Wzrost frekwencji, lepsze wyniki, fanatyczny doping, który pomaga piłkarzom wznosić się na wyżyny swych umiejętności. W ostatnim czasie dobiegła nas informacja, że ITI opuszcza Legię, a właścicielem zostaje obecny prezes/pasjonat wraz z kolegą, jednocześnie prawnikiem. Kibice Legii zareagowali podobnie jak niecałe 10 lat temu. Z całą stanowczością pokazali, zgodnie z hasłem jednej z opraw z czasów konfliktu, że „siła miłości, niszczy siłę pieniądza”.

Wojna z ITI została przez nich z pewnością wygrana. Można by tu wymienić wiele niesnasek na linii kibice-zarząd, jednak tak naprawdę, większość nie miała takiej skali jak ten zakończony w stolicy, czy ten trwający obecnie w Bydgoszczy. Od czego się w takich sytuacjach zaczyna? Jak zwykle, od awantury. W przypadku Zetki od czegoś, co nazwano awanturą, a poza wersją kibiców i policji, nie mamy nic bo… taśmy z monitoringu wyparowały. Właściciel Zawiszy pierdolnął w mediach kilka słów o bandytach i o tym gdzie ich miejsce. Kibicom nie spodobało się to, nie spodobało im się też to jak przedmiotowo potraktowano ich zgodę z Łodzi (cała sytuacja miała miejsce przy okazji meczu Zawisza – Widzew), afera gotowa. W tym miejscu mogłoby pojawić się tysiąc oświadczeń wymienianych między klubem, stowarzyszeniem, policją, miastem a nawet MSW, jednak nie czas na to. Wszystko sprowadzało się do tego, kto ma wziąć odpowiedzialność za wydarzenia z tamtego dnia. W międzyczasie w Bydgoszczy rozegrano spotkanie z poznańskim Lechem, gdzie Zawiszacy konsekwentnie przez 90 minut cisnęli mundurowym i Osuchowi, za jego wypowiedzi.

Od tamtej pory w mediach pompowano balonik, na temat planów byłego menadżera piłkarskiego, a obecnie biznesmena, który chciał wyprowadzić piłkę z Bydgoszczy. Jakby nie wiedział, kto ten klub zbudował od podstaw (podpowiem – „bandyci”). Po tym meczu doszło nawet do spotkania pomiędzy właścicielem, kibicami, a prezydentem miasta. Dla kibiców nie przyniosło to nic nowego w całej sprawie. Jedynie dostali informację po której stronie zasiada prezydent Bruski. Po tym spotkaniu CWZS Zawisza, czyli podmiot należący do miasta i operujący stadionem, wystosował pismo nakazujące opuszczenie wynajmowanych pomieszczeń przez stowarzyszenie oraz grupy juniorskie, które również koordynują kibice. To nie koniec działań prezydenta do spółki z właścicielem, ten pierwszy za namową drugiego, nakazał zmianę regulaminu stadionu, gdzie znalazł się zakaz używania sektorówek, oraz odmowa sprzedawania biletu osobie z… NIEWŁAŚCIWYM miejscem zamieszkania. Tu rodzi się pytanie, jakie miejsce jest niewłaściwe? Spotykano się już wielokrotnie z zakazem sprzedaży biletu osobie z województwa X, gdy drużyna z owego terytorium grała z gospodarzem. Nawet takie praktyki, były niezgodne z obowiązującym prawem, jednak nikt do tej pory nie próbował tego uregulować (na obecnie rządzących nie ma raczej co liczyć).

Zaraz w klubie rozdzwoniły się telefony a o to cytat w związku z jednym z takowych: „Jedyne co usłyszałem, to to, że ze względu na obowiązujący regulamin (czytajcie: miejsce zamieszkania) będzie to niemożliwe (tj. zakup biletu na mecz Zawiszy).” Teoretycznie rzecz biorąc, sprzedaży można odmówić każdemu. Idziemy dalej, teraz działania klubu. Już po grudniowych rozmowach można było usłyszeć, że prezes Zawiszy (czyt. żona Osucha) chce wyrzucić kibiców z dotychczasowego miejsca i przenieść ich na łuk. No niby okej, jeżeli faktycznie są to najlepsze miejsca na stadionie, dlaczego mają być najtańsze, ale… Gdy byliśmy tam wesołą wycieczką w kwietniu, to większość frekwencji stanowił właśnie młyn. Ze statystyk wynika, że Zawisza ma jedne z najdroższych biletów w ekstraklasie, a kto te bilety kupował, mówić nie trzeba.

Obecnie, bilety na trybunę zajmowaną przez młyn mają być najdroższe na całym stadionie (45 zł), to zaplanowana operacja, by kibiców przesunąć na łuk, tylko kto zajmie ich miejsce? Raczej nikt. Opis sytuacji z Bydgoszczy nie ma być formą gloryfikacji wrogich nam kibiców, a jedynie przykładem, że każdy dobrobyt kiedyś się kończy. Należy z uwagą spoglądać inwestorom na ręce i ich działania, bo każdy ma jakieś wady, jeden zadłuża klub (Solorz w Śląsku) inny woli walczyć z niewygodnymi mu osobami (Osuch w Bydgoszczy). Pointą tego felietonu niech będzie jedno zdanie, które powinno skłonić do myślenia właścicieli, którzy próbowali by w przyszłości „eliminować niepożądany element” z trybun na innych stadionach. Wojna przynosi straty po obu stronach, lecz z Fanatykami nikt nie wygra!

T.G.