Był to kolejny wyjazd w przeciągu kilkunastu dni, naszej młodej ekipy wyjazdowej, który tak jak poprzednie okazał się ciężką zaprawą dla obecnych, ale o tym później.

Zbieramy się w sobotę z samego rana. Mamy wynajętego busa dzięki uprzejmości śp. Józka Łobockiego, który to pomógł nam ogarnąć transport i zapłacił za naszą wycieczkę! SZACUNEK! Zebrało się nas 18-stu i aż trudno uwierzyć, że na darmowy wyjazd zbiera się tylko tyle osób (bus był 25-osobowy), ale takie były czasy, że jeździli tylko fanatycy i ci, którym na tym zależało. Wyjeżdżamy z Olsztyna oczywiście bez zbędnego balastu, czyli kolejna rzecz, która może zaskoczyć obecnych wyjazdowiczów?

Po drodze dosiada się dwóch braci z Nidzicy, jest nas równo 20-stu i tym składem lecimy na południe Polski. Droga mija spokojnie, wysiadamy na mieście i kierujemy się pod stadion licząc na atrakcje. Idąc w kierunku stadionu mamy mała szarpaninę z żulami w barze i po całym incydencie zjeżdżają się ci, co zawsze i pakują nas w busa, a potem kierują pod kasy gości. Tam wchodzimy na stadion i oglądamy mecz. Na płocie wywiesiliśmy dwie flagi, dużą „OKS” oraz małą „FC MORĄG”. Ceramika wywiesiła jakąś flagę i zrobiła skromny młynek. Nie dało się nie zauważyć grupy obcinającej nas, co zapowiadało atrakcje na powrocie. Mecz skończył się remisem po dobrej grze naszych kopaczy. Dziękujemy piłkarzom za grę, a oni nam za doping i ruszamy w drogę powrotną.

Przez jakieś 50 km policja nas eskortuje, a później nas zostawia. Wtedy okazuje się, że jeździe za nami grupa, która chce nam umilić wyjazd (jak się później okazało była to banda ŁKS-u Łódź – „Crazy Cannibals”). Wyprzedza nas jedna fura i próbuje zatrzymać, ale na naszą reakcję nie trzeba było długo czekać. Rzucamy butelkami od trunków wyskokowych oraz wcześniej zajebanymi kuflami z jakiegoś baru, napastnicy odjeżdżają dalej (za nami jest około 7-8 aut przeciwnika). Po chwili widzimy ekipę z samochodu, który próbował nas zatrzymać. Rzucają w przednią szybę prętami, cegłami, a nawet toporkiem! My już bez sprzętu, bo wszystko co mieliśmy poleciało w blokującą furę chwilę wcześniej. Naruszają konkretnie przednią szybę, ale jedziemy dalej. Wjeżdżamy w jakieś miasteczko i musimy się zatrzymać na światłach (akurat musiało być czerwone…), za nami widzimy „Rządnych Krwi” eŁKSiaków wybiegających na ulice z ostrym sprzętem. Chyba każdy biegł w naszą stronę z przedłużeniem ręki. Kierowca usłyszał mocna reprymendę „Jedź, kurwa jedź!” i pod wpływem emocji ruszył na czerwonym świetle, wbił się na chodnik i w ostatniej chwili udało nam się odjechać. Po tym fakcie wyjeżdżamy z miasteczka, a napastnicy już odpuścili sobie dalszy pościg, bo zrobił się za duży przypał.

Na mocnym ciśnieniu jedziemy do Olsztyna, martwiąc się czy szyba wytrzyma do końca naszej drogi. Na nasze szczęście wytrzymała i z wiatrem we włosach wjechaliśmy do stolicy Warmii i Mazur. Za śmieszną sytuacje z tego wyjazdu można uznać reakcję kierowcy, który chciał się zatrzymać i wyjaśniać sprawę, bo myślał, że zajechał im drogę i to przez to nas atakują. Dziadek miał dobry film i na bank nie zapomni tej wycieczki z kibicami Stomilu do końca życia!

OHP