W wielu wypadkach, dawne czasy traktujemy z sentymentem. Dlatego nie będzie zaskoczeniem, gdy stwierdzę, że osoby, które jeszcze pamiętają spotkania piłkarskie z okresu międzywojnia wspominać je będą jako bardzo spokojne i zupełnie różniące się od tych jak widzimy je teraz. Oczywiście, futbol jako dyscyplina wówczas różniła się od tego jaką widzimy ją w obecnych przekazach telewizyjnych, czy wybierając się na pobliski stadion w trakcie rozgrywek. Jednak ważnym faktem jest to, że na stadionach tak naprawdę nigdy nie było spokojnie.

Nie ma na to wpływu zarówno historia jak i zewnętrzne czynniki. Zawsze o takim czymś decyduje jakaś zapalna iskra. Postaram się przedstawić, jak na przestrzeni dwudziestolecia międzywojennego na terenie Polski, a głównie największych ośrodków takich jak Warszawa, czy Lwów przedstawiały się incydenty, jakbyśmy to dziś nazwali, o charakterze chuligańskim.

Postaram się również krótko scharakteryzować to co dziś nazywa się „ruchem kibicowskim” i jak ten współczesny nam, można przyrównać do ówczesnych realiów. Oczywiście, nie można powiedzieć, że sytuacje z bójkami podczas spotkań piłkarskich były na porządku dziennym i każdy mecz był przerywany, jednak na przestrzeni dwudziestolecia istnienia II Rzeczpospolitej bez wątpienia przytrafiały się incydenty warte opisania. Często dotarcie do relacji z takich spotkań są trudne do znalezienia, ponieważ gazety opisują je bardzo skrótowo skupiając się na treściach czysto sportowych. Oczywiście nie sposób odnieść się do wszystkich wydarzeń, jakie miały miejsce na stadionach piłkarskich w dwudziestoleciu, gdyż jak szacuje to historyk sportu dr Jarosław Rokicki incydentów takich było na pewno kilkadziesiąt, a pamiętajmy, że nie wszystkie dokumenty policyjne przetrwały do dzisiejszych czasów, zwłaszcza te z wschodnich kresów Rzeczpospolitej.

Kwestie bezpieczeństwa i organizacji meczów
Dla ludzi nie interesujących się na co dzień futbolem, obecnie zorganizowanie meczu na poziomie ligowym wiąże się z setkami porządkowych, wynajęciem ochrony, a często zamknięciem części miasta z powodów napływających na stadion kibiców. Cofając się nieco w czasie, możemy stwierdzić, że wszelkie środki bezpieczeństwa rodziły się przez lata. Jak wyglądało to przed wojną? Jakie warunki trzeba było spełnić by wejść na mecz? Czy widzów w jakiś sposób monitorowano, sprawdzano tożsamości? Wreszcie czy można mówić wówczas o grupach kibiców gości? Oczywiście często trudno zweryfikować kiedy dokładnie wprowadzono zmiany, kiedy stadiony przestały być dostępne dla każdego chętnego na nie przyjść. Jedno jest pewne. W czasach międzywojennych nie możemy mówić o zorganizowanym ruchu kibicowskim jaki widzimy obecnie w Polsce i na trybunach całego świata. Geneza grup powszechnie zwanych szalikowcami, lub ultrasami to lata 50 i 60 w Europie i na świecie kiedy powstają pierwsze bardziej lub mniej formalne zrzeszenia kibiców, a na ich trybunach pojawiają się charakterystycznego dla każdego dzisiejszego kibica szaliki czy flagi w barwach klubu. W komunistycznej Polsce przełomem był początek lat 70, kiedy powstały pierwsze grupy szalikowców, ściśle powiązane ze środowiskiem tzw. „gitowców”.

Wracając do głównego wątku. Jak wyglądały kwestie bezpieczeństwa w międzywojniu. Sama struktura rozgrywek, była zależna od roku który weźmiemy pod uwagę. Początkowo, organizowane były one pod auspicjami Okręgowych Związków Piłki Nożnej, które nie tworzyły jednak ligi. Zmianę przyniosło polityczne wydarzenie – przewrót majowy i przejęcie władzy przez sanację. W 1927 do życia powołano I Ligę, która powstała bez zgody PZPN, w związku z tym udziału w niej nie wzięła np. Cracovia, ściśle związana z krakowskimi strukturami związku. Jednak już po roku PZPN ustąpił i zaakceptował rozwiązanie ligowe w celu wyłonienia Mistrza Polski
i w takiej formie trwało to aż do wybuchu wojny.

Obowiązek organizacji spotkań spadał, tak jak to wygląda i dzisiaj, na klub gospodarza meczu. Zazwyczaj spotkania były biletowane, ceny były oczywiście zależne od organizatora. Jak wspominam w dalszej części pracy, w czasach początków organizacji futbolu w Polsce, czyli w końcowych latach I Wojny Światowej, oraz tuż po odzyskaniu niepodległości próżno szukać jakichkolwiek regulacji dyscyplinarnych na temat organizacji spotkań. Dopiero w 1925 pojawiają się pierwsze przepisy dotyczące zabezpieczenia spotkań przez porządkowych. Początkowo jednak liczba osób mających utrzymywać spokój podczas meczu piłkarskiego nie była zależna od ilości widzów na trybunach, a od klasy rozgrywek w ramach których odbywa się spotkanie. Zmieniło się to dopiero w roku 1937!

Gołym okiem widać było potrzeby zmian takich przepisów już wcześniej.
W odniesieniu do dzisiejszych czasów, możemy przeanalizować jak wyglądały wycieczki kibiców gości na inne stadiony.

W moim felietonie kilkukrotnie wspominam o kibicach gości. Oczywistością jest, że gdy odbywały się mecze derbowe trudno nazywać zwolenników drużyny przeciwnej. Jednak w międzywojniu regularnie odbywały się wyprawy na stadiony oddalone nawet o kilkaset kilometrów. Najgorszą wyprawą dla każdego z klubów był mecz z wileńskimi Śmigłami. Była to dla każdego z zespołów ligowych najdalsza wycieczka. Czym podróżowano? Nie trudno raczej to przewidzieć, zwłaszcza patrząc na stopień zmotoryzowania obywateli ówczesnej Rzeczpospolitej, oraz popularność kolei w okresie dwudziestolecia. Zazwyczaj organizowano specjalne pociągi, które miały dowieźć kibiców na mecz, a zaraz po nim ich odwieźć do rodzimego miasta. Na przykładzie omówionego przeze mnie meczu w Katowicach z roku 1927, w późniejszej części tekstu, zdecydowanie możemy określić w jaki sposób takie wyjazdy były organizowane. Oczywiście, przytoczone spotkanie jest ewenementem jak na tamte czasy. Zwłaszcza gdy spojrzymy na frekwencję na własnych stadionach wszelkich zespołów. Zazwyczaj sumując wszystkie mecze, nie przekraczała ona 40 tysięcy osób.

Wówczas, nie istniały środki bezpieczeństwa w dzisiejszym tego słowa znaczenia. Sektory dla kibiców gości pojawiły się na stadionach dopiero w latach 80. W niektórych krajach nadal takowe nie istnieją, a gospodarze od gości rozdzieleni są metodą stosowaną przed wybuchem II Wojny Światowej, czyli poprzez kordon porządkowych. Oczywiście patrząc na liczbę incydentów, metoda ta była nieskuteczna. Należy jednak przyznać, że w tamtych latach zamieszki na stadionach nie były traktowane w sposób szczególnie napiętnowany. Dużo większe konflikty rodziły antagonizmy na tle narodowym czy wyznaniowym, niż przywiązanie do danego klubu, co zmieniło się w latach późniejszych, na fali ruchu szalikowców. Nie możemy jednak mówić, że chuligaństwo na trybunach rozwijało się w szybkim tempie.

Bardzo szybko pojawiały się wówczas przepisy regulujące zachowanie kibiców. Poza przepisami pojawiały się swoiste poradniki prawdziwego kibica. Pierwsze już w czasach wspomnianego przeze mnie meczu z Hakoachem czyli około roku 1924. Jan Weyssenhoff w swojej książcę pt. „Sztuka gry w piłkę nożną” napisał:
1. Nie wzdragaj się przed oklaskiwaniem dobrej gry u swych przeciwników
2. Nie wykrzykuj pod adresem sędziego, gdy rozstrzygnie w sposób który Ci się nie podoba.
3. Nie pragnij by Twoja drużyna wygrała, gdy na to swą grą nie zasługuje.
4. Nie kłóć się z innymi widzami – zwolennikami przeciwników.
Niedługo potem powstały przepisy Warszawskiego Okręgu Związku Piłki Nożnej, które regulowały liczbę porządkowych podczas spotkań na wszystkich szczeblach ówczesnych rozgrywek.
Zostały one zresztą zaadaptowane do powołanej w 1927 ligi.

Kibice na trybunach stołecznych zespołów
Jak już wspominałem, wraz z rozwojem futbolu, wzrastała jego popularność. Jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej, na terenie późniejszej II Rzeczpospolitej rozgrywano spotkania piłkarskie w obecności widowni. Jednym z takich spotkań, był mecz pomiędzy Spartą Praga a reprezentacją Warszawy, z trybun wspierało Czechów ponad 1000 przyjezdnych.

Do incydentów jednak wówczas nie dochodziło. Tak było również przez pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości. Mecze piłkarskie, można by przyrównać do dzisiejszych spotkań tenisowych, gdzie oklaskuje się udane zagrania, pozostałą część meczu oglądając siedząc w skupieniu. Jednak już we wrześniu 1924, w ogólnopolskim tygodniku sportowym „Stadjon” (swoją drogą to znajoma nazwa pisma!) pojawia się wzmianka, na temat tego, w jaki sposób powinien zachowywać się obserwator widowiska sportowego:
„Jeśli siedzi jak trusia – nie wierzcie jej. To nie jest publiczność sportowa. Prawdziwa publiczność sportowa entuzjazmuje się, rozpiera, krzyczy, gwiżdże, wyje.”

Tekst ten został wydany w pokłosiu wydarzeń lata 1924 roku, kiedy do Warszawy zajechał słynny na owe czasy żydowskiego pochodzenia klub ze stolicy Austrii – Hakoach Wiedeń, miał się on zmierzyć ze stołecznym klubem Polonią. Jak zaznacza redaktor relacjonujący to spotkanie, goście podchodzili do spotkania bardzo lekceważąco że nawet szowiniści nie mieli odwagi stanąć po ich stronie. Kibice Polonii, chociaż nie miało konotacji z endekami, to mecz wywoływał od początku napięcie, zwłaszcza że nawet warszawscy Żydzi kibicowali gościom. Redaktor jednak pomija wydarzenia okołomeczowe, sugerując, że do niczego nie doszło. Jak widać relacja dziennikarza jest niepełna, mecz nie został dokończony, gdy jeden z zawodników gości znieważył arbitra zawodów. Zawodnik nie chciał opuścić boiska, a spowodowana przez to przerwa doprowadziła do zamieszek na trybunach. Co ciekawe, w tym wypadku nie była potrzebna interwencja żadnej ze służb porządkowych, które mecz ten ubezpieczały. W tym miejscu można zauważyć polityczne przesłanki zamieszek. W owym czasie rząd Grabskiego negocjował z mniejszościami kwestie ich szkolnictwa, oraz zasady współpracy z mniejszością żydowską. Atmosferę ostudziła ulewa nad stadionem, która spowodowała przerwanie i ostatecznie odwołanie meczu.

Jednak nie był to jedyny problem związany z zespołem Hakoachu. Ponieważ kilka dni po wspomnianym spotkaniu, miał on rozegrać kolejny mecz w stolicy. Tym razem przeciwnikiem miała być reprezentacja miasta Warszawy. W związku z tym spotkaniem zaprowadzono nieużywane jak na tamte czasy środki bezpieczeństwa. Kibiców poddano kontroli osobistej przy wejściu na stadion! Ponadto środowisko piłkarskie Warszawy, tj. kluby sportowe „Polonia” czy żydowskie „Makkabi” podpisały apel o zachowanie spokoju w trakcie rozgrywanego spotkania. Mecz zakończył się bez incydentów.

Mimo że, liga piłkarska powołana została dopiero w roku 1927, to na terenie Rzeczpospolitej ciągle rozgrywano mecze. Zupełnie inaczej wyglądała wówczas forma wybierania mistrza, gdzie o końcowe laury grali zwycięzcy w swoich okręgach. W tych latach, na czoło wysuwa się okręg warszawski, gdzie najczęściej dochodziło do zakłóceń porządku związanych z meczami. Niejednokrotnie w policyjnych raportach przewija się wówczas nazwa klubu „Korona”, która związana była z endeckimi młodzieżówkami. Dlatego służby porządkowe były wyczulone na spotkania tego zespołu z żydowskim Makabi. Do najgroźniejszego incydentu doszło w roku 1926, kiedy antysemici z kręgu kibiców klubu polskiego pochodzenia, zakłócili spotkanie obu wspomnianych drużyn przy użyciu pałek i kamieni. Nieliczna, bo około 20 osobowa grupa napadła na żydowskich widzów, jak również piłkarzy, z których aż pięciu ucierpiało.

Wydawało by się, że tam gdzie najwyższe frekwencje, tam działo się najwięcej.
Jest to jednak mylne wrażenie. Najwięcej uwagi pod koniec lat 20. przyciągają wydarzenia klubów sprowadzających na trybuny mniejsze ilości kibiców. Tak też kibice klubów pochodzenia socjalistycznego czyli Skry oraz Gwiazdy wykorzystywali spotkania swoich zespołów do miejsca manifestacji poglądów politycznych. Najgoręcej było podczas spotkań przeciwko syjonistycznie nastawionym zespołem Makabi. Policja kwalifikowała te spotkania jako wysokiego ryzyka.

W dzisiejszych czasach, często kojarzymy trybuny niejako z siedliskiem patologii społecznych i miejsca rozwoju przestępczości. Czy trybuny od zawsze spełniały takie funkcje? W latach powojennych, odwołując się nawet do powieści „Zły” autorstwa Leopolda Tyrmanda, możemy wyciągnąć wniosek, że nie istniało zbyt wiele przeszkód by na widownie dostawał się element przestępczy. Z pewnością o takim wątku możemy mówić w przypadku słynnego w dwudziestoleciu Łukasza Siemiątkowskiego, znanego jako socjalistycznego działacza, ale również człowieka, który z prawem miał na bakier. To on sprowadzał na trybuny klubu, którego był zadeklarowanym kibicem, Skry Warszawa, element stolicy. Po jego aresztowaniu, klub znacznie podupadł, więc możemy jedynie domniemywać jaki wpływ na jego działalność miał słynny „Tata Tasiemka”.

Glebson