TUTAJ PRZECZYTASZ CZĘŚĆ PIERWSZĄ

Wspomniałeś w pierwszej części wywiadu, że byłeś młynowym.
– Kiedyś zaszczytem było być młynowym. Na dobrą sprawę to kiedyś był Cielarz, potem Czaja, trochę Misza, a tak naprawdę potem nie wiadomo kto nim był. Teraz jest gniazdo, bęben, megafon czy mikrofon. Kiedyś stawało się na dole i Twoim zadaniem było ogarnąć ludzi, zrobić doping, dobrać by nie było na jedno kopyto. Nie chcę zarzucać niczego młynowym dzisiejszym, ale obecni nasi młynowi nie patrzą prawie na boisko. Nie mają takiej reakcji, że można coś docisnąć w odpowiednim momencie. Ja zawsze jednym okiem patrzyłem na boisko i zwracałem uwagę czy się bronimy czy atakujemy. Ja na tym młynie pojawiłem się bardzo szybko z powodu posuchy, bodajże w 1992 roku po raz pierwszy. I ten doping od 1992 do 1999 roku prowadziłem ja, do samej tej przerwy. Pamiętam jak dziś mecz na Widzewie, tam był taki wysoki sektor, łatwo wszystkich można było ustawić, nas było wtedy 200 osób. Bo w Olsztynie to zawsze było ciężko policzyć, jeden wchodził, drugi wychodził i nie wiadomo czy to było 50 czy 300 osób. No i na Widzewie najłatwiej było mi to poprowadzić, wtedy był najlepszy doping jaki pamiętam. Dzisiaj młyny różnią się tym, że mniej wyzwisk leci. Za naszych czasów klęliśmy od góry do dołu kogo popadnie, a dziś się wyzywa głównie PZPN i policję. Ja przyznam, że zawsze lubiłem pokrzyczeć na milicje, na PZPN jeśli się należało. Tak naprawdę na początku to nam PZPN latał koło dupy. Potem zaczęły się czasy ekstraklasy. Listkiewicz nam drukował mecze jak jeszcze sędziował, to ich jeździliśmy. Nie lubiłem nigdy głupoty, gramy np. ze Śląskiem, a wyzywamy Jagiellonię, Lecha, Szombierki, czyli wszystkich jak leci. To mi się nie podobało i nigdy tego nie robiłem. Zawsze było tematycznie, graliśmy z Pogonią Szczecin to wystarczyło nam piosenek na Pogoń, żeby był klimat tego meczu. No oczywiście zawsze można było dodać Legię! Dziś ten doping jest głównie pozytywny. My mieliśmy na takie rzeczy wyjebane i jechaliśmy wszystkich, jak trzeba było to i własnych piłkarzy, jak nie podeszli i nie podziękowali. Było wtedy charakternie. Teraz jest się bardziej na uwięzi klubu. Kiedyś byliśmy bardziej niezależni, po meczu leciały ławki, klub to naprawiał i nikt się nie przejmował tym. Po mnie młynowym był Gisbern i pełnił tą funkcję do upadku klubu. Pierwszy mecz po reaktywacji to był wyjazd do Legionowa w 45 osób i ja znałem dobrze tylko z pięć osób. W ciągu kilku lat miała miejsce wielka wymiana. Jak ja odchodziłem w 1999 roku to ekipa z Pojezierza tak średnio się liczyła, kiedy wróciłem w 2004 roku ona wiodła prym i walczyła najbardziej o ten klub! No to był napływ nowych świetnych chłopaków! Z mojego osiedla Zatorza, z Bandy Juranda to zostały tylko zabytki alkoholowe. Natomiast z reszty dzielnic był kultowy Plechu, a reszta to głównie młodzież. No i dojechaliśmy na ten stadion w Legionowie, nikt się nie kwapił to stanąłem na tym młynie i pociągnąłem to. Ja w ten młyn „się bawiłem” przez trzy następne sezony. Prowadziłem doping niezależnie od rangi spotkania, tj. nie było tak, że gramy z ŁKS-em Łomża to są przyjezdni, jest wielki młyn i wtedy jest ładnie jak każdy przyjdzie i pośpiewa. Potem przychodził zwykły mecz ze Startem Nidzica i trzeba zapraszać by 20-30 osób ruszyło tę dupę i przyszło zaśpiewało. To byli ci sami ludzie co wcześniej śpiewali na hitowych meczach, oni przyjdą jak jest atmosfera. Tą atmosferę to ty tworzysz! Mi wtedy wiadomo trudniej jest prowadzić. Gdyby zliczyć to byłem młynowym siedem lat w pierwszej lidze, pod koniec tego kresu pojawiał się już Gisbern. A gdy byłem takim głównym młynowym, jak dziś jest Małżu, to były lata 93-98. To co padło z ust na trybunach to dzięki mojemu prowadzeniu.

Będąc młynowym miałeś jakąś przyśpiewkę, którą szczególnie uwielbiałeś?
– Ja zawsze dbałem, aby połowy meczów rozpoczynać od hymnu. Dzisiaj mnie boli, że hymn nie pada prawie wcale… Można dyskutować, że nie do końca pruski klub, że krzyż czarny, no ale nie ja to układałem. Natomiast można to zmienić ,”Polski klub”, „…a w herbie jest Kormoran” lub ułożyć nowy. Hymn musi być, bo to jest pieśń od której powinno się rozpoczynać spotkanie i drugą połowę. Dziś od biedy przypomni się „Olsztyński Stomil, pruski klub…”. Generalnie są przyśpiewki, które zawsze powinny być. A jak się nakręciło wszystkich to zapętliło przyśpiewkę to jeszcze lepiej. Pamiętam jak kiedyś zarzucaliśmy „Stomil, Stomil hej OKS” i to leciało 20 minut! Dzisiaj ja tego nie słyszę na stadionie. My kiedyś te „Stomil, Stomil hej OKS” zapętliliśmy całe 45 minut w Tarnobrzegu. Całą drugą połowę! Nie pamiętam czy Siarka coś śpiewała, my w 20 osób ryczeliśmy to całą połowę! Fajnie wygląda machanie szalikami czy inne tego typu „animacje”. Lubiłem też skomplikowane takie bardziej, te wszystkie „O mój OKS-ie…”. Z wielkim wysiłkiem zarzucałem zawsze „Jej oddałem serce swe…”, dziś to Mazur przejął. Potrafiłem bardzo długo pociągnąć te „leoooo”, to był wysiłek dość duży. Piosenki były, natomiast trzeba było wiedzieć kiedy ich użyć, bo wszystkie były fajne. Jak do tego się jeszcze mecz układa to samo niesie. Podsumowując to szacunek do hymnu, bo zawsze go trzeba mieć. A pozostałe pieśni? Zawsze lubiłem „W naszym mieście Olsztyn…” no i piosenki, które dziś są zapomniane, czyli „Słuchaj Jezu, jak Cię błaga lud…”. Jak ja zaczynałem to śpiewaliśmy „…my czekamy już 40 lat…”, dziś to jest już ponad 60! Tak się rozwija piosenka. (śmiech – red.). Cielarz kiedyś miał pomysł z Guciem stary śpiewnik założyć. Można kiedyś nad tym pomyśleć, kto wie…

Jak kibice w latach 90 reagowali na pretensje działaczy MOKS Stomil o to, że fanatycy dopingują OKS Stomil?
– Nijak! To były złote czasy, kiedy mieliśmy w dupie co mają do powiedzenia ludzie z zarządu! Kibicowaliśmy klubowi, piłkarzom i trenerowi, jeśli był po naszej stronie. W historii Stomilu było dwóch trenerów co wręcz wyzywaliśmy, to był Masztaler i Dyluś. Mieli do nas i dziennikarze i prezesi pretensje, a jak się okazało obaj sobie na to w stu procentach zasłużyli. To „M” w nazwie pojawiło się w drugim sezonie w drugiej lidze, kiedy Ryszard Sosnowicz narobił długów i ratowali się dodaniem tej literki tłumacząc się, że to już nie ten sam klub. Oczywiście bzdura totalna, no ale tak to działało. My nigdy tego nie zaakceptowaliśmy, na jednym z pierwszych szalików, które zamawialiśmy na herbie było OKS. Potem robiliśmy takie ładne komputerowe szaliczki w 1994 roku i cholera jasna pojawiała się ta nazwa MOKS! A na dole było napisane „M. Olsztyński K.S.”, to już całkiem beznadzieja totalna. To były gafy producentów. Mieliśmy więc i te MOKS-y, bo szaliki się kupowało w Uranii czy w sklepach sportowych i różni ludzie je dziergali. Jak pamiętam można było kupić szaliki MOKS w barwach biało-niebieskich, biało-czerwonych, pomarańczowo-niebieskich czy też brązowo-zielonych…Sukcesy odnosiła Borussia Dortmund to były szaliki żółto-czarne… Cuda nie widy! Nie wiem czy się sprzedawały, no ale wisiały. My negowaliśmy tą literkę, bo my tej nazwy nie wprowadziliśmy. Oczywiście coś tam burkali, ale nikt się z tym nie liczył. W tamtym czasie człowiek pokroju Andrzeja Królikowskiego to była dla nas śmieszna postać. Z nim można było się najwyżej ustawić jak było nas mało by nas zabrali autokarem, a i tak gadaliśmy z trenerem. Piłkarze też byli po naszej stronie i nic do nich nie mieliśmy. Na działaczy z góry laliśmy! Mieli pretensje i mówili byśmy doczepili literkę „m” do flagi, było powiedziane „spier***!” i tyle było rozmowy. Nikt się tym nie przejmował. Nikt z nimi nie rozmawiał. W 2005 roku, kiedy robiliśmy szalik rocznicowy i na nim herby z poszczególnych lat, sami daliśmy herb MOKS.

(Grzywa wyciąga z szafy szalik wydany w 2005 roku na 60-lecie klubu)

36

Daliśmy to sami, bo to była część historii Stomilu. Trudno, by to nazwać konfliktem, bo nie stały za tym żadne pieniądze.

Czy własnoręcznie stworzyłeś kiedyś jakąś flagę Stomilu, która wisiała na płocie olsztyńskiego stadionu?
– No oczywiście! Robiło się flagi. W różny sposób się pozyskiwało materiały. Przede wszystkim były to prześcieradła z domu, ale też z pralni czy na mieście z balkonów zawijane, różnie to bywało (śmiech – red.). Ja uczestniczyłem przy tworzeniu kilku flag taką chałupniczą robotą. Kiedyś robiło się takie małe na wyjazdy, takich trochę zrobiliśmy, takie pasiaki czy tylko z napisem „OKS”. Ich już właściwie nie pamiętam, bo mnóstwo mieliśmy tych flag. Zrobiliśmy jedną kultową, to była druga taka zawodowa, bo za pierwszą uchodziła flaga „Jaroty”. Cóż to była za zawodowość… Kilka prześcieradeł różnej wielkości, dwa pomalowane na niebiesko plakatówką przez Cielarza, żadna technika, no ale to było coś! Kiedyś wieszało się flagi pasiaste, dopiero potem napisy stały się krzykiem mody. Stworzyliśmy flagę dwustronną, tzn. wykonaliśmy wielką robotę u nas na podwórku, a w piwnicy mamy pralnię i tam jest do dziś wielki kocioł nieużywany, na zwykły piec. Rozpaliliśmy w tym piecu, wlaliśmy do kotła wody, ona się zagotowała i wrzuciliśmy tam jedno duże prześcieradło z pigmentem niebieskim. Smród okropny, kłęby dymu jakby się paliło w tej piwnicy, ale jakoś to wyszło! Gdzieniegdzie pigment był jaśniejszy czy ciemniejszy, no ale był. Mieliśmy już materiał biały i niebieski. Na ścianie takiej altanki rozwiesiliśmy materiał biały i od ręki zrobiliśmy szkic herbu. Herb Stomilu ogromnie trudno narysować, kormoran, jedne literki na pasku, drugie nie, my wtedy policzyliśmy liście, wszystko zostało odwzorowane. Pomalowaliśmy to zwykłymi farbami i tak powstała część flagi z herbem. Na drugiej części, tej niebieskiej, postanowiliśmy po prostu napisać „OKS Stomil Olsztyn”. Wycięliśmy szablon i potem chcieliśmy pomalować to farbą, ale stwierdziliśmy, że może się kruszyć to pojechaliśmy to sprayem na biało. Zrobiliśmy to tutaj w tym pokoju, na tej podłodze. Napis ten miałem odciśnięty na podłodze jeszcze jakieś 12 lat zanim się zmyło. To była flaga zawodowa! Wszyscy jej nam zazdrościli! Razem z flagą Morąga, Royal Club Stomil i wspomnianej flagi Jarot wszędzie ją woziliśmy. Straciliśmy ją na pierwszym wyjeździe na Widzew do Łodzi, pięć flag wtedy straciliśmy. Był pomysł by zrobić replikę, ale ja się nie zgodziłem. Cztery sezony z nami jeździła, jest na wielu zdjęciach, ale ja akurat nie mam ani jednego, tak się złożyło… Na zdjęciach w gazetach ją było widać. Druga taka kultowa flaga to była flaga Zatorza, ale tu mój wkład był mniejszy. Nie była z prześcieradła, tylko z takiego materiału firankowego. Literki wyciął Kojot. Razem z nim i jeszcze jednym kumplem co tu dużo mówić… no ukradliśmy ten materiał. Zerwaliśmy go z kościoła Matki Boskiej Saletyńskiej na Likusach. To było chwilę po wizycie papieża w 1991 roku. Wizyta papieska nie tylko w naszym przypadku, ale też w przypadku chłopaków z Jarot czy Kormoranu dała nam tyle materiałów, że odżyliśmy strasznie. To był dobry materiał, same biało-niebieskie flagi. Potem wybuchła mała awantura, bo Stomil na mecz zaprosił biskupa w 1992 roku. Biskup przyszedł na pierwszą połowę, w drugiej wyszedł i miał pretensje do klubu, że tu same wyzwiska i kibice niech oddadzą te flagi co pokradli z kościołów (śmiech – red.). No więc po tym jak ukradliśmy te flagi to pozostała kwestia wycięcia tego i zszycia. 15 lat nam służyła! No i niestety potem zaginęła. Nigdy jej nie straciliśmy, ile ona wyjazdów zaliczyła! No setki chyba, zawsze ją woziliśmy. Ona już się darła, my ją łataliśmy. Ostatnie kilka lat nie nadawała się już do wieszania. Pod koniec przygody z ekstraklasą to była najstarsza flaga na stadionie. Wiele osób ją pamięta. Gdzieś się nam zawieruszyła na osiedlu i teraz młodzież z Zatorza zrobiła jej replikę.

Podobno prawie zawsze chodziłeś krótko obcięty, skąd więc ksywka „Grzywa”?
– Nie, nie zawsze byłem krótko obcięty. Kiedyś naprawdę taką grzywę nosiłem. Bodajże Guciowi taką ksywę zawdzięczam. Kiedy zacząłem jeździć to pojawiłem się znikąd, bez żadnej ksywki, więc to była kwestia czasu jak ktoś mi ją nada. Mieliśmy na stadionie metali z długimi włosami, łysych skinów, a ja byłem obcięty krótko, ale nosiłem grzywkę. No i zostało tak jak chłopaki nadali. Ja już wolę taką ksywkę niż jak np. Morda. (śmiech – red.)

Słyniesz z imponującej kolekcji proporczyków i odznak klubowych. Jak duża jest Twoja kolekcja?
– Kiedyś kibic przychodząc na mecz interesował się spotkaniem, interesowały go tabele, statystyki i wyniki. Człowiek interesował się składem, bo dziś nie każdy zna swoich piłkarzy, czy też transferami. Do tego wszystkiego dochodził ruch kolekcjonerski, wymieniało się znaczkami, odznakami i proporczykami. Kiedyś tego było sporo. Dla mnie to kolekcjonowanie było ciekawym dodatkiem do kibicowskiego życia. Jechaliśmy na mecz, ktoś nas zaatakował to się biliśmy. My też kogoś wiele razy zaatakowaliśmy. Ale gdy wracało się do domu to czytało się te wyniki, niektórzy robili wycinki i składali do albumów. A ja zbierałem te różne pamiątki klubów polskich. Oczywiście nie da się uzbierać wszystkiego, no ale trochę tego mam. Zbieram to wszystko od 1991 roku, czyli od momentu, w którym zacząłem jeździć i prowadzę to do dnia dzisiejszego. Kiedyś były kluby kolekcjonera, my się znaliśmy i mieliśmy kontakty. Kupowało się odznaki Stomilu, wymieniałem się na odznaki z danym człowiekiem z „Pierdziszewa Dolnego” i to były wymiany. Dziś to są handle na allegro. Ja w internecie umiem się poruszać, ale tam konta nie mam. Dziś kolekcjonerów co chcieliby się wymienić odznakę za odznakę praktycznie nie ma. Dziś bardziej mam to z likwidacji kolekcji innych ludzi. Przychodzi taki moment, że ja się zastanawiam co z tym zrobić, ponieważ to tak jak z chodzeniem na mecze i jeżdżeniem na wyjazdy. Jak w 1999 roku przestałem jeździć to mnie już tak to nie bawiło. Teraz nie wiem czy mnie to jeszcze bawi, jednak lubię czasami usiąść i popatrzeć na zbiory jakie mam, bo to jest kawał historii. Proporczyków klubowych mam ponad 1400 sztuk, a odznak około 1200. Kiedyś proporczyki wieszałem na ścianie, a dziś już nie mam tyle miejsca. Prawie każdy dzieciak kiedyś zbierał znaczki pocztowe lub monety, potem były pokemony i inne pierdoły, a kto interesował się sportem zbierał takie właśnie odznaki. To zbieranie jest dla mnie pasją, ale także wspomnienie dla mnie czasów, kiedy to jeżdżenie było czynne. Czasami jeszcze na jakimś straganie za kilka złotych coś wypatrzę i tak można znaleźć wspaniałe rzeczy. Robiłem to wspólnie z Kojotem, bo razem to łatwiej było ogarnąć. Takich fascynatów niestety jest już mniej, bo gdy ludzie handlują tym to już nie jest to klub kolekcjonera tylko zwykły sklepik.

Zawsze miałeś dar do opowiadania historii, więc to chyba nie przypadek, że zostałeś licencjonowanym przewodnikiem?
– Nigdy nie narzekałem na wysłowienie się, zawsze starałem się zrozumiale mówić. Nie ukrywam, że uczyłem się trochę i wiedzę mi się bardzo łatwo przyswajało. Mam świetną pamięć, dużo rzeczy pamiętam. W zawodzie przewodnika mam taki dar, że pojadę w jedno miejsce i pamiętam je po kilkunastu latach. Kiedyś jechaliśmy do Skierniewic na mecz, nie wiedzieliśmy jak wjechać do miasta, to powiedziałem, że jak skręcimy w lewo i pojedziemy nad torami kolejowymi to wiem już jak jechać dalej. Pojechaliśmy tak, po kilometrze minęliśmy tory. Zapamiętałem to miejsce, bo byłem tam kilka lat wcześniej choć nie graliśmy tam nigdy meczu. Interesowałem się wieloma rzeczami i to też mi pomogło. Praca przewodnika to nie jest tylko opowiadanie o danym zabytku czy drzewie. Trzeba mieć mnóstwo wiedzy ogólnej, ja się w tym odnalazłem i chyba to będzie już mój kierunek w życiu.

Co jako Stomilowiec ze „Starej Gwardii”, chciałbyś powiedzieć młodym kibicom Stomilu?
– Pamiętajcie zawsze co chcecie osiągnąć, pamiętaj po co przyszedłeś na mecz. Jeśli przyszedłeś spotkać się z kolegami to fajnie, jeśli przyszedłeś zjeść kiełbaskę czy obejrzeć mecz to też fajnie. Jeśli przyszedłeś na sektor gdzie się śpiewa to stań i pośpiewaj z całych sił, to nic cię nie kosztuje. Jeżeli jedziesz na mecz wyjazdowy to Twoim celem niech będzie dojechanie na mecz. My zawsze staraliśmy się dojechać, spóźnialiśmy się, zdarzało się też nie dotrzeć, ale staraliśmy się zawsze. Więc tego życzę młodzieży by zawsze docierali na sektory gości. A jak już dotrzesz to zrozum chłopie, że reprezentujesz Stomil! Reprezentujesz Dumę Warmii! Reprezentujesz coś co ma prawie 70 lat historii! Nie jedź na zgodę czy układ i nie leż na trawniku, reprezentuj Stomil Olsztyn godnie! Trochę szacunku! Jak bierzesz szalik to zwróć uwagę czy jest czysty, nie bierz jak szmaty nie wypranego. Szanuj barwy, tradycję jak i dorobek. Dorobek mój, moich poprzedników i Wasz, bo Was też będą kiedyś wspominać w przyszłości. Stomil to jest część tradycji. Ja w Jego historii byłem kimś, miałem swój czas i teraz jest czas na Was!

Dzięki Grzywa za ten wywiad, do zobaczenia na młynie! SPW!